Wracając do domu z Madery, 20 kwietnia 2025 roku, wylądowaliśmy na lotnisku w Edynburgu w Szkocji. Był to mój pierwszy raz w Szkocji. Czekałem na niego długo. Był to krótki przystanek w drodze do Polski. W stolicy Szkocji spędziliśmy 1,5 dnia. W planach mieliśmy spacer uliczkami starego miasta i zwiedzanie zamku.
W drodze do miasta miło zaskoczyła nas komunikacja tramwajowa. Kupiliśmy bilety w trybie OPEN (także na powrót) i już po ok. 32 minutach wysiedliśmy u podnóża starego miasta.

Kasia miała zaplanowane kilka atrakcji, takich jak podziemny spacer z historią, galerie sztuki i zwiedzanie zamku królewskiego. Okazało się, że rzeczywistość była dla nas o wiele przyjemniejsza. Po godzinnym spacerze po „dolnym mieście” dotarliśmy w końcu na stare miasto, gdzie od razu skosztowaliśmy lokalnych przysmaków z tzw. budki na kółkach. Było to tradycyjne fish and chips oraz najsłynniejsza potrawa Szkocji, czyli haggis (w wersji w cieście, smażony na głębokim oleju). Nieodłącznym elementem tego dania jest brązowy sos, który stanowi kontrast do intensywnego smaku potrawy. Byliśmy tak wygłodniali po kilkugodzinnej podróży, że na talerzykach nic nie zostało. 🙂
Po odwiedzeniu kilku sklepów z produktami z filmu Harry Potter udaliśmy się na bardzo stary cmentarz Greyfriars Kirkyard. Zgodnie z informacjami zaczerpniętymi z Internetu – znajdują się na nim krypty, płyty nagrobne z nazwiskami, które brytyjska pisarka J.K. Rowling wykorzystała podczas tworzenia cyklu siedmiu powieści o małym czarodzieju. Znajdziemy tam takie nazwiska jak: Thomas Riddle, Elizabeth Moody, Sirius Black, William McGonagall.
Oczywiście obowiązkowym punktem była też przechadzka ulicą Victoria Street, która wg niektórych jest uważana za inspirację dla Diagon Alley (ul. Pokątna). Jest to urokliwa, brukowana uliczka z kolorowymi kamienicami. Znajdują się na niej liczne sklepy z pamiątkami, galerie oraz butiki ze szkocką modą.
Tego samego dnia odwiedziliśmy podziemne miasto, czyli uliczkę Mary King’s Close, i przenieśliśmy się w odległą przeszłość. Podczas wycieczki przez podziemne miasto mieliśmy okazję zapoznać się z historią, a także zwyczajami ludzi zamieszkującymi ten obszar przed wieloma latami. Mary King’s Close zwiedza się z przewodnikiem, który wciela się w postać z dawnych czasów. Jest ubrany w strój średniowieczny, wplata w swoje opowieści zabawne anegdoty oraz przerażające fakty z życia dawnych mieszkańców.
W tamtych czasach życie było bardzo trudne. Niskie warstwy społeczne żyły w ciemnych, cuchnących jednoizbowych mieszkaniach np. nieopodal obór, warsztatów czy ubojni. Ulicami płynęły ścieki życia codziennego, co przyczyniało się do wybuchów kolejnych epidemii, podczas których umierały całe rodziny. Opowieści były dość szczegółowe, co w ciemnych podziemiach dodawało mrocznego nastroju.
Niestety w podziemiach nie można było robić zdjęć, ale zapraszamy do zajrzenia na stronę muzeum The Real Mary King’s Close.

Wieczorem przespacerowaliśmy się po rynku Grassmarket, na którym kiedyś stała szubienica. Widzieliśmy cokół z subskrypcją informującą o ostatnim skazańcu (James Andrews, który został stracony 4.02.1784 r.). W Szkocji trzeba oczywiście odwiedzić jeden z pubów, aby poczuć atmosferę klubową. My trafiliśmy do The Last Drop, w którym skazańcy mogli napić się ostatniego drinka przed egzekucją. Świeże piwo szkockie czy irlandzkie prosto z dystrybutora było dobrym zakończeniem dnia. Wracając do hotelu, przechodziliśmy obok najdłużej nieprzerwanie działającego pubu w mieście The White Hart Inn.
Kolejny dzień zaczęliśmy od poszukiwań „angielskiego śniadania”. Ku naszej radości, Kasi udało się znaleźć naprawdę dobre bistro Mary’s Cafe Bistro przy 8 St Mary’s St, gdzie zamówiliśmy „full scottish breakfast”. A oto co znalazło się na talerzach: haggis, kiełbaski, smażony bekon i pieczarki, jajka sadzone i placki ziemniaczane oraz oczywiści fasolka w sosie pomidorowym i tosty. Atmosfera była super, a jedzenie wyśmienite.
Tego dnia mieliśmy sporo atrakcji. Po śniadaniu udaliśmy się Royal Mile (drogą królewską ciągnącą się od zamku do pałacu, składającą się z 5 ulic: Castlehill, Lawnmarket, High Street, Canongate i Abbey Strand) w kierunku pałacu Holyroodhouse, będącego rezydencją monarchów brytyjskich w Szkocji. Początki pałacu datowane są na 1128 rok, kiedy w tym miejscu znajdowało się opactwo Holyrood. Pałac w obecnej formie powstał w XVII wieku i gościł m.in. Marię Stuart, królową Szkotów.
Obok pałacu znajduje się pięknie utrzymany mały park kwiatowo-ziołowy. Kasia uwielbia tulipany, a w tym parku było ich naprawdę dużo. Chwilę spędziliśmy na podziwianiu różnych odmian kwiatów.
Następnie swoje kroki skierowaliśmy w stronę Calton Hill — jednego z najsłynniejszych punktów widokowych w Edynburgu. To właśnie stąd rozciąga się zapierająca dech w piersiach panorama miasta, z zamkiem, wzgórzami i zatoką w tle. Obowiązkowo zrobiliśmy „pocztówkowe” zdjęcie z Dugald Stewart Monument, który malowniczo kadruje widok na starówkę i zamek. Calton Hill to nie tylko punkt widokowy, ale też park pełen imponujących budowli, takich jak Narodowy Pomnik Szkocji, przypominający ateński Partenon, wieża Nelsona, obserwatorium miejskie czy pomnik Roberta Burnsa.
W czasie naszych podróży zawsze zwiedzamy muzea czy galerie sztuki. Tym razem postanowiliśmy zapoznać się ze zbiorami National Gallery of Scotland, gdzie przez ok. 2 godziny podziwialiśmy sztukę z różnych części świata.
Oczywiście nie zabrakło też dzieł znanych artystów, takich jak Vincent Van Gogh, Edgar Degas, Camille Pissarro, Leonardo da Vinci, Pierre-Auguste Renoir, John Singer Sargent.
Polecam tę galerię w czasie wizyty w Edynburgu. Galeria, jak i okoliczny park, przyciąga spokojem i dobrą energią. Więcej o galerii, obrazach, sztuce możecie poczytać na stronie National Gallery of Scotland in Edynburg.
Tego dnia zwiedziliśmy Edinburgh Castle, który był jednym z głównych punktów naszej wycieczki w tym mieście. Nie zawiodłem się. Po przejściu przez potężną bramę zwiedziliśmy wewnętrzną część zamku, forty z baterią armat, budynek pamięci szkockich żołnierzy oraz muzeum z dużą kolekcją historycznych artefaktów z całego świata.
Spędziliśmy na zamku chyba z 3 godziny. Miejsce to odwiedzają liczni turyści z całego świata, tak więc i w tym dniu było ich bardzo dużo. Warte obejrzenia są na pewno insygnia władzy zwane Honours of Scotland, czyli Klejnoty Królewskie Szkocji. Eksponowane są w Crown Room, czyli w takim pokoju-sejfie. Aby się do niego dostać, trzeba być cierpliwym i odstać swoje w kolejce, a następnie przejść krętymi korytarzami, co zajmuje ok. 30 minut. Są to najstarsze klejnoty koronne w Wielkiej Brytanii, składające się z korony, berła i miecza państwowego. Korona została wykonana dla Jakuba V i po raz pierwszy założona podczas koronacji królowej Marii de Guise w 1540 roku. Berło to dar od papieża Aleksandra VI z końca XV wieku. Natomiast miecz sprezentował papież Juliusz II w 1507 roku.
Muzeum historii wojsk i walk szkockich, gdzie przeprowadzani jesteśmy tematycznie i czasowo przez dzieje historii. Zgromadzone zostały tu różnego typu bronie, mundury, ordery, a opisane miejsca chwały. Wiele by można o tym pisać, ale lepiej to po prostu zobaczyć samemu. 🙂
Więcej o historii zamku i zbiorach znajdziecie na stronie Edinburg Castle.
Po wyjściu z zamku przyszedł czas na dalszą eksplorację starego miasta oraz zwiedzenie kościoła St. Giles’ Cathedral, w którym znajduje się trumna z ciałem królowej Elżbiety II. Kościół zachwyca bogactwem swojego wystroju. Jest bardzo bogato rzeźbiony, z mnóstwem detali architektonicznych i przepięknymi witrażami. Świątynia ma swój niepowtarzalny nastrój, który spotęgowała muzyka – trafiliśmy akurat na koncert fortepianowy. Kościoły mają swoją specyficzną i zachwycającą akustykę, która mi się bardzo podoba.
Duże wrażenie wywarła na mnie kaplica Zakonu Thistle, zbudowana na początku XX wieku. Kaplica została stworzona, aby zapewnić przestrzeń do spotkań Rycerzy Zakonu. Zbudowana została przez zespół utalentowanych szkockich rzemieślników, w tym Roberta Lorimera jako architekta. Kaplica szczyci się misterną kamieniarską i stolarską pracą, a także przepięknymi witrażami.
Podsumowując, spędzenie dwóch dni w Edynburgu było bardzo dobrym pomysłem. Zobaczyliśmy dużo historycznych i „magicznych” miejsc. Zasmakowaliśmy lokalnej kuchni i nacieszyliśmy zmysły panoramą Edynburga z punktu widokowego oraz sztuką w Galerii Szkockiej.
Obiecałem sobie i Kasi, że jeszcze tam wrócimy na dłużej, aby zwiedzić także okolice, a może nawet uczynić Edynburg punktem startowym do eksploracji Szkocji. Zobaczymy, co przyniesie czas. 🙂
