Kasia zaproponowała wyjazd do Meksyku z ok. półtorarocznym wyprzedzeniem. Mi dużo mówić nie trzeba i od razu się zgodziłem. Po długich poszukiwaniach i wielu ustaleniach znaleźliśmy ofertę idealnie, no może prawie idealnie :-), dopasowaną do naszych potrzeb, czyli dużo zwiedzania, przygoda na każdym kroku i mała grupa z dobrym przewodnikiem. Tak, nie przesłyszeliście się… Tym razem potrzebowaliśmy specjalisty, który zna teren kraju, język, obyczaje i wspomoże nas jako pilot na miejscu.

Magiczne Święto Zmarłych to myśl przewodnia naszej podróży do Meksyku, która rozpoczęła się w październiku 2023 r. Día de Muertos skupia się nie tylko na pamięci o tych, którzy już odeszli, ale jest to także wielkie święto w hołdzie życia. Sama tradycja wywodzi się z religii katolickiej, jednak w Meksyku łączy się ona także z wierzeniami prekolumbijskimi.

Wycieczka, a tak naprawdę nasz urlop, to 18 dni, z czego 3 w drodze różnymi środkami komunikacji. Start zaplanowany był na warszawskim lotnisku, dlatego też musieliśmy wyruszyć już dzień wcześniej. Następnie udaliśmy się do Istambułu, gdzie operator lotu zagwarantował nam zwiedzanie miasta, tak więc nie musieliśmy koczować wiele godzin na lotnisku. Lot do miejsca docelowego był późno w nocy. W końcu po wielogodzinnym locie dotarliśmy do Mexico City. Tak oto 26 października 2023 r. znaleźliśmy się na drugiej półkuli 🙂

Przygotowania do podróży do Meksyku trwały w sumie prawie 1,5 roku. Wyjazd miał być zaplanowany na kolorowe, listopadowe święto Día de Muertos. Kasia nabyła i przeczytała wiele książek związanych z kulturą i sztuką Meksyku. Również wspólnie przeczesywaliśmy Internet w poszukiwaniu ciekawych informacji, ofert i planów podróży. Interesowały nas też kwestie bezpieczeństwa i zdrowia.

W międzyczasie kupiliśmy niezbędne rzeczy przydatnych w podróży, takie jak plecaki, Muggę na komary i wiele innych przydasiów.

Po długim, nocnym locie w końcu, nad ranem, dotarliśmy na lotnisko w Meksyku. Już po 30 min jechaliśmy Uberem do hotelu w Mexico City, oczywiście po zakupie lokalnej karty telefonicznej. W stolicy spędziliśmy trzy dni pełne atrakcji.

W samym Mexico City i okolicach mieliśmy dość napięty plan zwiedzania i czekała na nas moc atrakcji. Między innymi był to bazar czarnej i białej magii, tak inny od już widzianych w innych krajach, w samym centrum Katedra Metropolitalna Zócalo, ruiny świątyni Azteków Templo Mayor, Pałac Narodowy oraz inne, historyczne budynki.

Kasia spełniła swoje marzenie, którym było odwiedzenie spokojnej dzielnicy artystów, Coyoacán, i zobaczenie Casa Azul – kolorowego domu Fridy Kahlo. Obiekt zamieniono na muzeum, w którym można zapoznać się z historią trudnego życia Fridy. Dobrze, że bilety mieliśmy kupione wcześniej, bo ilość zwiedzających jest ograniczona.

Moim zdaniem dom był bardzo ciekawy. Miał wydzielone części mieszkalne i artystyczne. Wystawa przedmiotów osobistych i elementów rehabilitacji Fridy wywarła na mnie duże wrażenie. szkoda, że nie było w nim obrazów tej największej malarki meksykańskiej. Kasia tym faktem była bardzo rozczarowana.

Oczywiście nieodłącznym elementem historii Meksyku są monumentalne budowle Azteków, Majów, Tolteków czy Olmeków. Po kilku przystankach autobusem dotarliśmy do pierwszej na liście strefy archeologicznej Teotihuacán z imponującymi piramidami Słońca i Księżyca. Kameralna wycieczka w dobrym towarzystwie. W drodze powrotnej mieliśmy przystanek w Bazylice Matki Bożej z Guadalupe – najważniejszej świętej w Meksyku.

Nie zapominajmy także o stronie kulinarnej tego kraju, tak odmiennej od naszej. Unikatowe potrawy z kukurydzy, fasoli, mięsa w innej odsłonie. Degustacja pulque – świeżego, niskoprocentowego alkoholu z agawy, wytwarzanego już od czasów przed hiszpańską kolonizacją. Smaki kuchni meksykańskiej odkrywaliśmy każdego dnia, co było ciekawym doświadczeniem.

Trzeciego dnia, po śniadaniu na mieście, wyjechaliśmy z Mexico City w kierunku jednego z największych systemów jaskiń na świecie – Grutas de Cacahuamilpa. 

Mniej więcej godzinny spacer w głąb jaskini z przewodnikiem był niesamowity. Nie byliśmy nigdy w czymś tak wielkim. Wszystkie te jaskinie były formowane naturalnie przez setki tysięcy lat. W czasie spaceru przytaczane były różne nazwy formacji, które czasami były dość zabawne. Na trasie spotkać było można nawet Jana Pawła II. Na zdjęciu obok dostrzec można parę kochanków, wyłaniających się za skały. Spacerując po tych pięknych wnętrzach skalnych, zastanawialiśmy się, ile trzeba mieć wolnego czasu i fantazji, aby tak kreatywnie wyszukiwać kolejne nazwy dla cieni poszczególnych formacji.

Same jaskinie położone były na zalesionym terenie, gdzie po raz pierwszy poznaliśmy znaczenie lasów w Meksyku.

Po wyjściu z kompleksu jaskiń i chwili odpoczynku udaliśmy się w stronę miasta Taxco.

Do Taxco dojechaliśmy już późnym popołudniem. Dość szybko zakwaterowaliśmy się w uroczym hotelu, z którego rozpościerał się widok na malowniczo położone miasto na zboczu góry. Miasto to słynie z wydobycia srebra. Dzisiaj jest to miejsce kultu i kurort turystyczny. W samym centrum, przed kościołem św. Pryski z epoki kolonialnej, został ułożony obraz św. Katarzyny w postaci wyjątkowego, kwiatowego dywanu. Ze specjalnie przygotowanej platformy można było podziwiać w całości to dzieło i również całą okolicę. W mieście panowała rewelacyjna atmosfera!

Wieczorem udało się nam wjechać słynnymi taksówkami-garbusami na punkt widokowy na wzgórzu z posągiem Chrystusa, górującym nad miastem, jak w Brazylii.

Późnym wieczorem udaliśmy się ponownie do centrum na spacer oraz romantyczną kolację. 

Kolejny dzień to kolejna trasa, tym razem w kierunku miasta Puebla. Droga zajęła nam ponad 3 godziny. Przebiegała przez malownicze góry oraz pustynie. W czasie drogi podziwialiśmy słynne wulkany – Popocatépetl i Iztaccíhuatl, które według legendy są zaklętymi w skały kochankami.

Puebla to miasto słynące z imponujących obiektów sakralnych oraz znanej na całym świecie, wyjątkowej ceramiki, zwanej Talavera. Oczywiście musieliśmy kupić sobie jakieś drobiazgi na lokalnym rynku. Zatrzymaliśmy się w nim na nocleg.

Wczesnym rankiem wyruszyliśmy w dalszą drogę. Po ok. 4,5 godz.  dotarliśmy do miasta Oaxaca, aby wieczorem uczestniczyć w magicznym Święcie Zmarłych Dia de Muertos. Oaxaca słynie zarówno z rękodzieła tradycyjnego, jak i sztuki nowoczesnej. Jak co dzień poszliśmy zwiedzać centrum, wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. W tym miejscu kultura Misteków i Zapoteków miesza się z tradycjami hiszpańskimi. To m.in. tutaj Kortez silną i krwawą ręką podbijał kolejne tereny i wprowadzał chrześcijaństwo. Widać to dokładnie w dużej liczbie kościołów.

Eksplorując miasto co rusz napotykaliśmy pięknie przystrojone ołtarze oraz świąteczne dekoracje. Już nie mogliśmy się doczekać kolejnych atrakcji, takich jak malowanie twarzy, przebieranie się w specjalne stroje, przygotowane jeszcze w Polsce, i udanie się nocą na cmentarze. Zobaczyć Meksyk w czasie trwania Dia de Muertos to coś naprawdę niesamowitego i zupełnie innego od naszego tradycyjnego Święta Zmarłych.

To, co zobaczyliśmy w mieście Oaxaca, przerosło nasze oczekiwania. Święto Dia de Muertos to wyjątkowe wydarzenie, pojmowane tak odmiennie od naszego polskiego Święta Zmarłych. Tutaj całe rodziny celebrują na cmentarzach pamięć o członkach rodziny, którzy odeszli. Wspólnie spotykają się, rozmawiają, jedzą i czasami nawet zapraszają lokalnych grajków, aby umilali czas przy grobach muzyką. Jest to święto, na które Polonia, czyli my, została spontanicznie zaproszona przez kilka rodzin meksykańskich do świętowania razem z nimi. Nie obyło się bez poczęstunku Tequilą, co jest wyrazem przyjaźni i pełnego zaproszenia do wspólnego celebrowania.

Z miasta Oaxaca wyruszyliśmy ok. godz. 9. Kierowaliśmy się ku Monte Alban , miasteczku oddalonemu o mniej więcej 30 min jazdy. Jest ono położone na górze z wyjątkowo pięknym widokiem. W tym miejscu znajduje się strefa archeologiczna Zapoteków (wcześniej Olmeków), która z niewiadomych przyczyn została opuszczona ok. 800 r. Co ciekawe, to miasto nie zostało zniszczone przez Korteza. Jego armia przeszła obok, nie mając świadomości, że na górze jest potężne i piękne miasto.

Miasto zrobiło na mnie duże wrażenie nie tylko swoją wielkością, ale także precyzją architektoniczną.

Wieczorem odwiedziliśmy lokalny cmentarz w Santa Maria del Tule, gdzie już z daleka słychać było muzykę orkiestry dętej. Na miejscu zastaliśmy groby przystrojone kwiatami aksamitek. Przy jednym z grobów stała rodzina meksykańska, która zaprosiła nas do wspólnej rozmowy. Atmosfera tego święta jest zupełnie odmienna od polskiej, co było i wciąż jest dla nas sporym zaskoczeniem.

Odwiedziliśmy tego dnia również Santiago Matatlán, czyli Światową Stolicę Mezcalu, gdzie znajduje się jedna z fabryk produkująca ten alkohol z agawy. W dalszą podróż wyruszyliśmy nocnym autobusem rejsowym. 

W Monta Alban mieliśmy jeszcze okazje zobaczyć kolibry latające w koło drzewa – co wywołało u Kasi ekscytacje. Wiecej o tym zdarzeniu i o wiele wiecej przeczytacie w osobnym artykuje   Kolibry, czyli krótka opowieść …

Po całonocnej podróży, ok. godz. 6 dojechaliśmy do miasta Tuxla Gutierrez, skąd udaliśmy się w kierunku kanionu Sumidero. Odbyliśmy rejs po rzece Rio Grijalva, która zaczyna bieg w Gwatemali i kończy w Zatoce Meksykańskiej, po ok. 700 km. Najwyższa wysokość klifu w kanionie „Cañon Del Sumidero” to ok. 1 km. Rzeka znajduje się w rejonie chronionego parku „El Sumidero”, gdzie m.in. podziwialiśmy „Árbol de Navidad”, kaskadę w kształcie choinki, a nad nią mały wodospad. Na brzegach rzeki można spotkać wiele zwierząt np. krokodyli, czapli szarych i innych ptaków. Po 32 km rejsu dopłynęliśmy do zapory „Presa Chicoasén”. Głębokość wody przy zaporze to 240 m, a wysokości spadku wody za zaporą to ok. 200 m. 

Kolejnym punktem naszej podróży było urocze miasto San Cristobal de las Casas.  Czuliśmy się w nim bardzo komfortowo i bezpiecznie. Rdzenna ludność Majów wyróżniała się w tłumie swoimi barwnymi, etnicznymi strojami – kobiety nosiły interesujące spódnice, wykonane z czarnej wełny.

W miasteczku mieliśmy okazję zapoznać się z grupą etniczną Tsotsil. Społeczność ta jest bardzo hermetyczna, głównie ze względu na swoje wierzenia, czyli łączenie chrześcijaństwa z rdzenną wiarą. Poza tym ludność lokalna odprawia swoje własne rytuały, podczas których używa świec, żywych kur, alkoholu z kukurydzy oraz coca-coli. W mieście Zinacantán odwiedziliśmy jedną z rodzin w celu zapoznania się z jej codziennym życiem. Mieliśmy możliwość zobaczenia tutejszej tradycyjnej kuchni, posmakowania świętego alkoholu z kukurydzy, zwanego pox, oraz poznania specyfiki pracy tkaczek.

Nocne wyjazdy to jeden z elementów dalekich podróży. Tym razem w planach była wyprawa do dżungli meksykańskiej, która miała przebiegać drogą przez góry stanu Chiapas. Próżno szukać tej ścieżki na mapie. W pierwszej kolejności odwiedziliśmy wodospady Agua Azul. Niestety przez ulewne deszcze zamiast tropikalnego błękitu wody ujrzeliśmy kaskadę w odcieniu meksykańskiej ziemi.
 
Następnie skierowaliśmy się w kierunku 30-metrowego wodospadu Misol Há, przy którym Arnold Schwarzenegger zagrał w filmie „Predator”. Doceniliśmy jego wielkość i piękno. Wieczorem będąc już w pokoju hotelowym przypomnieliśmy sobie ten film.
 
Ciekawostką jest fakt, że aby wjechać na teren wodospadów, trzeba pokonać dwie bramki: jedna państwowa, a druga Zapatystów, czyli lokalnej ludności. Ta druga bramka opłaca tylko lokalną ludność.

Trzecim punktem naszej wyprawy była wizyta w mieście Majów, czyli Palenque, które archeolodzy odkryli dopiero w ok. 5%. To właśnie w tym miejscu dokonano jednego z największych odkryć archeologicznych XX wieku – w latach 50. znaleziono tu świetnie zachowaną kryptę grobową dawnego władcy, Pakala. Kolejny nasz nocleg odbył się na obszarze puszczy tropikalnej.

Noc w Palenque spędziliśmy w małym, drewnianym domku, nazywanym „bungalowem”. Domek usytuowany był na terenie ośrodka w dżungli, gdzie słychać było cykady przy akompaniamencie ptaków. Sanitariaty w dobrym stanie były usytuowane nieopodal, więc nie stanowiło to dużego problemu. Mimo padającego deszczu zdecydowaliśmy się także na kąpiel w basenie. Było SUPER 🙂

Ok. godz. 9 wyruszyliśmy w ponad pięciogodzinną drogę w kierunku miasta Campeche.
Krótką przerwę zrobiliśmy nad Zatoką Meksykańską.

W miejscowości Santa Rosalia w końcu poczuliśmy tropikalne upały.

Nasza dalsza podróż na południe odbyła się drogą wzdłuż zatoki. W międzyczasie odwiedziliśmy cmentarz w miasteczku Pomuch. Słynący z osobliwej tradycji, jaką jest czyszczenie kości zmarłych po 3 latach i wystawianie ich na widok publiczny. Wierzy się, że dopóki rodzina dba o kości zmarłego, jego dusza jest bezpieczna.

PS. Nawet po śmierci nie można mieć spokoju.

Na wieczór dojechaliśmy do Méridy, stolicy Jukatanu. W mieście poznawaliśmy jego historię i spacerowaliśmy. Nogi poniosły nas na lokalny targ, na którym skosztowaliśmy niezwykłych, lokalnych specjałów.

Zobaczyliśmy też aleję pięknych dworów z dawnych czasów. Były one własnością potentatów Sizalu, czyli producentów tkaniny z agawy przy Paseo de Montrjo.

Przed godz. 8 wyjechaliśmy w stronę miasta Izamal, gdzie dojechaliśmy po ponad dwóch godzinach. Miasteczko to w latach dziewięćdziesiątych zostało odwiedzone przez Jana Pawła II. Ludność miejscowa na jego cześć pomalowała całe miasto na kolor „papieski” (no nie do końca papieski), czyli jasnopomarańczowy. Nad miasteczkiem góruje kościół, a także pozostałości piramidy Majów.

Kolejnym miejscem na naszym szlaku było miasto Majów i Tolmeków Chichen Itzá, wpisane na listę Siedmiu Nowych Cudów Świata. Znajduje się tam potężna, odrestaurowana piramida boga Kukulkana i wiele mniejszych budowli, takich jak np. obserwatorium astronomiczne czy boisko do gry w piłkę Ulamaliztli. Jest to jedna z najstarszych gier, a boisko jest najwyższym tego typu obiektem.

Ostatnie dni w Meksyku spędziliśmy w kurorcie Playa del Carmen nad Morzem Karaibskim. W czasie tych dni  dużo odpoczywaliśmy, poznawaliśmy miasto, spacerowaliśmy, zażywaliśmy kąpieli w morzu i podziwialiśmy zachody słońca na tle wyspy Cozumel. Pogoda była słoneczna, a jedzenie bardzo dobre. Dodatkowo zrobiliśmy drobne zakupy. Powoli czas było się pakować i żegnać z Magicznym Meksykiem. Co wieczór przy kolacji w hotelowym patio odwiedzali nas niespodziewani goście – szopy.
To była piękna i niezapomniana wyprawa. Kultura Meksyku jest tak odmienna od naszej europejskiej. Szczególnie urzekł nas aromat kuchni meksykańskiej. W czasie naszych wypraw mamy silną potrzebę próbowania nowych smaków. Jest to element wpisany w nasze podróże. Meksyk jest miejscem, w którym potrawy na talerzu zachęcają do jedzenia. Najczęściej pojawiają się: kukurydza, fasola i habanero. Zapewne któregoś dnia wrócimy do Ameryki Południowej, a może i do samego Meksyku.
Polecam każdemu odwiedzenie tej części świata, poznawanie innych kultur i historii.

Możesz również cieszyć się: