Wyspy Owcze to kierunek raczej rzadko wybierany na urlop. Plan na taką wyprawę urodził mi się w głowie już w 2023 r., gdy usłyszałem informacje o powracających po meczu sportowcach, którzy utknęli na lotnisku z powodu złej pogody na ok. 5 godz. Bardzo mnie to zaintrygowało, a głośno wypowiedziany kierunek przyszłego urlopu Kasia od razu zaaprobowała.
Zaplanowaliśmy nasz wyjazd na tzw. majówkę, a same przygotowania zajęły nam sporo czasu. Kasia zajęła się logistyką i wyszukaniem ciekawych miejsc, a ja zgromadzeniem niezbędnych rzeczy, takich jak płaszcze typu ponczo. Szukałem też relacji z przydatnymi informacjami, jak np. wyposażenie na deszcz i wiatr, dodatkowy prowiant czy też auto na miejscu.
Dnia 1 maja 2024 r. wyruszyliśmy ku przygodzie, mając międzylądowanie w Kopenhadze. Już o godzinie 12:30 znaleźliśmy się na lotnisku Vágar, na bardzo krótkim pasie startowym, zlokalizowanym niedaleko miejscowości Sørvágur.
Po wypożyczeniu pojazdu ruszyliśmy do naszego hotelu Gjaargardur Guesthouse Gjogv, który znajdował się na drugim końcu Wysp Owczych, w miejscowości Gjógv. Miasteczko z niewielką liczbą domów urzekło nas pięknymi widokami i wyjątkową trasą pod klifem (ok. 370 m n.p.m.), który dwa dni później zdobyliśmy. Pierwsze zakupy zrobiliśmy w miejscowości Elõi, gdzie miła pani w sklepie pomogła nam w ich pakowaniu.
Pogodę mieliśmy słoneczną, co nas ucieszyło, bo przygotowani byliśmy na deszcz, zimno i wiatr. Podróżując autem, trzeba zwracać uwagę na owce, które są wszędzie, oraz przejazdy poprzeczne metalowe – blokady na zwierzęta, które zapobiegały przemieszczaniu się ich między różnymi odcinkami dróg. Ograniczenie prędkości poza miastem wynosiło 80 km/h, natomiast w mieście 50-60 km/h. Uważam, że drogi są dobrej jakości, a ich długość to około 600 km.
Było dość wcześnie, więc wybraliśmy się w kierunku innej miejscowość, podziwiając przy tym widoki. W jednym z miasteczek – Saltangará – odkryliśmy lokalną restaurację – Café Cibo, w której zjedliśmy lokalne przysmaki. Było to coś w rodzaju duńskich kanapek na każdą porę dnia. Jedna z kanapek była z łososiem. Były naprawdę przepyszne.
Drugiego dnia mieliśmy nieco gorszą pogodę, ale w niczym nam to nie przeszkadzało. Byliśmy przygotowani na śnieg z deszczem, więc mgła i parę kropli z nieba nie są dla nas powodem do zmiany planów.
Tak, już o poranku ruszyliśmy w kierunku najstarszych domów i ruin Katedry św. Magnusa. Skręt z głównej drogi do miejscowości Kirkjubøur był mało widoczny. Dlatego zamiast do miasteczka trafiliśmy przez 15 km tunel pod Oceanem Atlantyckim na wyspę Sandoy. Zawsze w naszych wyjazdach coś korygujemy na miejscu i tym razem stwierdziliśmy, że nie warto było wracać. Wybraliśmy więc jako cel naszej wyprawy miasteczko Sandur. Był to strzał w dziesiątkę. Nie tylko zwiedziliśmy okoliczny kościół i centrum, ale także udaliśmy się na piaszczystą plażę. Tam, przy 14 st. Celsjusza, dzieci ze szkoły kąpały się, razem z nauczycielką. Był to bez wątpienia niesamowity widok. Nastrój udzielił się też i nam. Już po chwili chodziliśmy po brzegu, zanurzając gołe stopy w lodowatej wodzie.
W drodze powrotnej oczywiście odwiedziliśmy wioskę Kirkjubøur z najstarszymi domami i malowniczo położonymi ruinami Katedry św. Magnusa, nazywanej także Múrurin. W tym miejscu naprawdę mocno wiało i trzeba było założyć ciepłe kurtki i czapki.
Po godzinie byliśmy już w stolicy Thorshavn, gdzie w porcie znaleźliśmy dogodny parking. Centrum miasta nie jest duże, więc wszędzie, jak zwykle, poruszaliśmy się pieszo. Odwiedziny centrum informacyjnego i pobranie map z atrakcjami to dobra opcja na uaktualnienie wcześniej zdobytych informacji – podziękowania dla profesora i pasjonata geografii z Uniwersytetu Gdańskiego.
Na liście Kasi były dwa kościoły, Nordic Hus i muzeum lokalnych artystów z pięknym parkiem. Oczywiście spacer uliczkami do portu to już nasz stały punkt poznawania różnych miast.
W drodze powrotnej mieliśmy jeszcze trochę czasu do zapadnięcia zmroku. Słońce nie zachodziło, więc odwiedziliśmy małą miejscowość Saksum, ze skalnymi domami, gdzie dachy były porośnięte trawą. Zachwyciła nas zatoka z wysokimi górami po obu stronach, a cisza tam panująca koiła nasze dusze. Wieczorem zjedliśmy jeszcze wyśmienitą sałatkę ziemniaczaną w wykonaniu lokalnym i już planowaliśmy kolejny dzień.
Trzeciego dnia o poranku, od razu po śniadaniu, wyruszyliśmy zdobyć wierzchołek klifu. Po godzinie wspinaczki po zboczu góry się udało. Widok Oceanu Atlantyckiego między wzniesieniami zapierał dech w piersiach. W oddali widoczne były ośnieżone korony na kolejnych wyspach. Widok gór wyrastających z oceanu to niesamowity obraz. Tym razem wybraliśmy najdalej wysunięty punkt na wyspach, do którego można dostać się samochodem. Po godzinie, przejeżdżając przez kilka starszych i jednokierunkowych tuneli, dojechaliśmy do Viõareiõi. Spacer po klifie w dół do zatoki zajął ok. 10 min i mogliśmy podziwiać widoki.
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w drugim co do wielkości mieście, czyli Klaksvik. Zwiedziliśmy jego centrum, ale nie znaleźliśmy żadnej czynnej restauracji. Pojechaliśmy więc dalej i z zakupami zrobionymi w sklepie Bonus zatrzymaliśmy się w porcie w małej miejscowości. Zjedliśmy tam pyszne sałatki rybne z lokalnym, świeżo wypieczonym chlebem żytnim i pomidorkami koktajlowymi. Na Wyspach Owczych często w mniejszych miasteczkach nie ma sklepów, nie mówiąc już o restauracjach. Z wyborem produktów też nie jest tak jak na stałym lądzie. Dlatego dobrze mieć przy sobie zawsze jakiś zapas, chociażby kanapek.
Na koniec dnia zawitaliśmy w miejscowości Tjømuvik, gdzie podziwialiśmy skały „Wiedźmy i Olbrzyma”. Na miejscu szybko zdjąłem buty i wszedłem do wody. Po całym dniu chodzenia, nogi zanurzone w zimnym Atlantyku to coś bardzo przyjemnego. 😉
Czwartego dnia opuściliśmy „pierwszą bazę noclegową” i wyruszyliśmy do parku, mając w planie przejść ok. 7 km. Spacer przez park w otoczeniu pięknego naturalnego krajobrazu to naprawdę coś bardzo relaksującego. Po przebyciu ok. 3 km wrzosowisk doszliśmy na górę klifu Trælanipa. Było dość wietrznie, ale pogoda była ładna. Po 20 min wdrapaliśmy się na szczyt. Było to coś niesamowitego, co wywołało w nas euforię. Oboje cieszyliśmy się jak dzieci ze zdobycia tego miejsca. Widoki rozpościerające się na Ocean Atlantycki, na oddalone inne wyspy, na położone u podnóża największe jezioro, a nad nim pas startowy lotniska to coś bardzo wyjątkowego.
Po drugiej stronie klifu, schodząc w stronę przeciwną do ścieżki, dotarliśmy w miejsce, gdzie można było podziwiać wodospad Bøsdalafossur. Wiele osób siedziało parę metrów od przepaści, oglądając, jak duże ilości wody z jeziora wpadają do oceanu.
Cała wycieczka zajęła nam ponad 3 godziny.
Kolejnym naszym ważnym na liście punktem było odwiedzenie wyspy Mykines, na którą można dostać się małym statkiem lub helikopterem. Po 45-minutowej podróży statkiem wzdłuż lądu wysiedliśmy na wyspie. Następnie udaliśmy się długimi schodami w górę do niewielkiej wioski. Tutaj, w małej szkole, w której już nikt się nie uczy, okazaliśmy bilety na wyprawę z przewodnikiem w „poszukiwaniu Maskonurów”. Maskonury, będące pod ścisłą ochroną od kilku lat, zwiększają swoją populację na wyspie. A jeszcze kilka lat temu groziło im wymarcie, m.in. z powodu bycia lokalnym przysmakiem.
Przewodniczka, której babcia mieszkała na wyspie, opowiedziała nam o historii osadnictwa, trudach życia, a także o mężczyznach, którzy zmarli na tej wyspie, szukając pożywienia czy też chroniąc owce.
Ścieżka na klif nie była łatwa, a nawet była dość stroma. Na samej górze spotkały nas niesamowite widoki i wysłuchaliśmy kolejnych opowieści. Mgła zepsuła trochę plan na piękne zdjęcia, ale ptaki i tak nie przejmowały się mgłą czy ludźmi spoglądającymi w dół przepaści. Wiele gatunków ptaków było prawie na wyciągnięcie ręki, w tym maskonury czy ostrygojady.
Po powrocie promem do portu w Sørvágur pojechaliśmy na koniec wyspy. Tym razem trafiliśmy do miasteczka Gásadalur, gdzie mogliśmy podziwiać jeden z najpiękniejszych wodospadów Múlafossur.
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w wiosce rybackiej Bøur, spotykając grupę hobbystycznych fotografów z Anglii. Kasia oczywiście też wykonała kilka ciekawych zdjęć.
Szóstego dnia w końcu zapanowała pogoda rodem z Wysp Owczych. Było chłodno, temperatura wynosiła ok. 9 st. Celsjusza, a także pochmurno i deszczowo. O godz. 12 oddaliśmy auto, a o 14 wylecieliśmy w stronę Danii.
Dnia 6 maja 2024 r. wylądowaliśmy na lotnisku w Kopenhadze, wracając z Wysp Owczych. Jeszcze nigdy nie byłem w tym miejscu, więc postanowiliśmy dwa dni w nim zostać i zwiedzić choć trochę to wyjątkowe miasto. Czemu dwa dni? A dlatego, że zaczynał się konkurs Eurowizji po drugiej stronie cieśniny Sund, a dokładniej w Malmö. Ceny noclegów w związku z tym poszybowały w górę.
Tak więc po wylądowaniu i szybkim transporcie koleją (tylko 3 przystanki) do centrum Kopenhagi, po złożeniu bagaży w hotelu, udaliśmy się na eksplorowanie miasta. Pierwszym punktem był Plac Ratuszowy, na którym pięknie kwitły niecodzienne odmiany tulipanów. Dzięki nim poczuliśmy się jak u siebie. Następnie poszliśmy w stronę kawiarni i kanału Nyhavn, aby odszukać miejsca, gdzie mieszkał i pracował Hans Christian Andersen. Następnie udaliśmy się w stronę portu oraz zamku Amalienborg – zimowej rezydencji monarchii. Później tego dnia było jeszcze odwiedzenie Kościoła Fryderyka, z największą kopułą w Skandynawii, wzorowaną na watykańskiej. Wieczór spędziliśmy na jedzeniu smørrebrød, rewelacyjnych duńskich kanapek.
Ostatni poranek obudził nas słoneczną pogodą. Po smacznym śniadaniu w młodzieżowym hotelu udaliśmy się w kierunku Zamku Rosenborg oraz wyspy. W dawnym pałacu królewskim znajdują się m.in. parlament i sąd.
Ostatnie chwile w Kopenhadze spędziliśmy na rejsie kanałami. Przewodniczka opowiadała o historycznych zabudowaniach, zlokalizowanych nad wodą. Z całego serca możemy polecić wycieczkę statkiem po kanałach jako uzupełnienie zwiedzania miasta z poziomu lądu, gdzie kiedyś toczyło się życie handlowe.
Każda podróż ma swój początek i koniec. Aż 7 dni spędzonych aktywnie w naszym wydaniu uważam za bardzo dobry czas w odkrywaniu świata i jego smaków.
Polecam serdecznie podróż na kilka dni na Wyspy Owcze, aby odkryć naturę, w wielu miejscach nienaruszoną przez ludzką działalność.